☰ MENU
Nieco wstępu News / Chat Spis alfabetyczny Lata '60 Lata '70 cz.1 Lata '70 cz.2 Lata '80 Huangmei Filmy Venomów Gu Long Serie Różności Zagraniczne Nowe Seriale Książki Gry Forum

Outcast

Rok produkcji: 2014;
Ocena: 6/10;
Kraj: USA;

Przyznam szczerze, że nie śledzę plotek na temat kina klasy "C" z Hollywood i dlatego ten film mi umknął, ale ostatnio był w telewizji, a że nie było nic innego, to usiadłam i obejrzałam. Zaczyna się w ogóle nie jak w gatunku, bo na krucjatach i nic nie zapowiada, że będzie miał cokolwiek wspólnego z Chinami. Później jednak akcja przenosi się do Państwa Środka i tam dzieje się reszta filmu.

Fabuła jest prosta jak drut. Zmęczeni i zniechęceni krucjatami dwaj krzyżowcy kłócą się i jeden z nich ucieka na daleki wschód (Nicolas Cage), a potem słuch po nim ginie. Drugi zostaje (Hayden Christensen), ale po wyjątkowo krwawej potyczce również postanawia skończyć z wojaczą i również rusza w kierunku wschodnim, ponieważ tam nikt go nie będzie szukał. Tam zajmuje się głównie piciem i wszczynaniem awantur aż na jego drodze staje dwójka uciekinierów w postaci młodego następcy tronu i jego siostry, ściganych przez żądnego władzy starszego brata, który chce ich zabić, by zasiąść na tronie i pozbyć się świadków ojcobójstwa. Dwójka płaci krzyżowcowi za ochronę w drodze do cesarskiego miasta, gdzie oboje będą bezpieczni, a młody książę będzie mógł objąć władzę.

Film nie jest wybitny i miejscami prostota fabuły aż kole w oczy, ale też nie próbuje udawać czegoś więcej. Oglądałam go w sobotni wieczór i ten film jest dokładnie taki - miły, łatwy i przyjemny, czyli idealny na weekendowy wieczór. Gra ktorska nie powala, ale nie jest też zła, Nicholas Cage jak zwykle się wygłupia, a na walki całkiem przyjemnie się patrzy. Nie jest to film, który będzie się chciało oglądać ponownie, ale warto mu poświęcić chwilkę. Nie warto też zrażać się recenzjami - nienawiść w nich jest przesadzona i nie ma raczej odbicia w rzeczywistości.

Kickboxer: Vengeance

Rok produkcji: 2016;
Ocena: 2/10;
Kraj: USA;

Jestem fanką oryginału, więc napaliłam się na remake jak szczerbaty na suchary... no i jak to w życiu bywa... szczerbaty resztki zębów na sucharach stracił. Naprawdę starałam się obejrzeć do końca i polubić ten film, ale się nie dało. Ciągnął się (choć trwa całe 1,5h, co jak na dzisiejsze czasy jest jakąś krótkometrażówką) jak flaki z olejem, walki były kiepskie, dialogi, że lepiej nie wspominać, ale najgorsza była chyba gra aktorów, a w szczególności głównego bohatera, który za nic w świecie nie chciał wypaść choć trochę wiarygodnie. Wyglądał za to jakby wyciągnięto go z pierwszego roku szkoły aktorkiej i kazano grać w niskobudżetowej produkcji, której on nie znosi, ale musi, bo rachunki płacić trzeba. Ogólnie tragedia i nic nie ratuje tego filmu. Lepiej obejrzeć oryginał i nie zawracać sobie głowy tym gniotem.

Into the Badlands

Rok produkcji: 2016-;
Ocena: 6/10;
Kraj: USA;

Fabularnie szału nie ma. Typowe klimaty post-apo, gdzie na skrawku USA (tytułowe Badlands, poza nimi rozciągają się Wastelands) do władzy doszło kilku ludzi zwanych baronami, którzy zakazali używania broni palnej, w związku z czym w modzie są sztuki walki. O dziwo, nie zakazano używania samochodów, sprzętu grającego i kilku innych rzeczy. W tym środowisku poznajemy Sunny'ego (to nie błąd w pisowni, facet naprawdę nazywa się Słoneczko), który jest najlepszym wojownikiem jednego z baronów. Znajduje chłopca o niezwykłych mocach, którego chce dostać inny baron, a potem reszta, która się o tym dowiaduje. Problem Sunny'ego polega na tym, że chce uciec z Badlands ze swoją kochanką, a chłopak twierdzi, że przybył spoza pustkowi i może ich tam zabrać. Na dokładkę mamy też sektę religijną, mnichów obdarzonych podobną, mroczną mocą i walkę o władzę.

Wykonanie jest... dziwne. Zdjęcia kręcono na południu USA, gdzie mamy szerokie aleje z potężnymi drzewami po obu stronach prowadzące do wielkich, południowych willi plantatorów. Sami baronowie wyglądają jakby ich żywcem wyciągnięto ze steampunkowego Londynu (angielska arystokracja w skórach), a sami wojownicy baronów nieco przypominają jakąś armię rodem z anime, co dla mnie wygląda śmiesznie. Postaci są takie sobie - ani wybitnie dobre, ani złe - po prostu w porządku. Razi mnie za to bardzo młodsza obsada, która, mam wrażenie, trafiła tam tylko, by przyciągnąć do ekranu widownię PG-13 i kompletnie mnie nie przekonała, czyli jakby ich zabili, to wcale bym nie płakała.

Na koniec dodam, że serial jest dobrym wprowadzeniem do wuxia dla osób, które do tej pory się jedynie pobieżnie zetknęły z gatunkiem. Jest to typowo amerykańska produkcja i od razu to widać (wszystko, co w gatunku najlepsze zostało przytłumione, żeby nie zrażać zachodniego widza). Ma natomiast kilka cech gatunku jak: mistrza sztuk walki, tajemniczą moc, wire-fu, zwaśnione klany, raz widziałam nawet coś na kształt qinggong.

BloodSport

/ Krwawy Sport

Rok produkcji: 1988;
Ocena: 8/10;
Kraj: USA;

Jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) film sztuk walki z kraju nieazjatyckiego, który wyniósł na wyżyny sławy nieznanego wówczas belga, Jean Claue Van-Damme'a (który rolę w filmie dostał, ponieważ na ulicy przed reżyserem pochwalił się umiejętnością sztuk walki - a przynajmniej tak głosi plotka).

Wykonanie jest śliczne, do czego z pewnością bardzo przysłużyło się umiejscowienie akcji w Hong Kongu, którego co prawda mało w filmie widać, ale jak już jest, to w całej okazałości - od slumsów, poprzez ekskluzywne hotele i aż po świątynie. Na pochwałę zasługuje również cichy bohater filmu, czyli wielka sala, w której wojownikom przychodzi walczyć, ponieważ ma w sobie urok tawern z wielu filmów azjatyckich, które widziały niezliczoną ilość rozrób. Stroje również są dobre i oglądając film nawet po latach jedynym co właściwie zdradza epokę, w której powstał są fryzury aktorów. Na wielką pochwałę zasługuje też muzyka, która pomimo iż elektroniczna bardzo wpasowuje się w klimat sztuk walki i Azji.

Jeśli chodzi o postaci i fabułę, to tu film niestety kuleje. Teoretycznie powstał na podstawie prawdziwych wydażeń z życia Franka Duxa (a konkretnie jego udziału w nielegalnym turnieju sztuk walki), a w praktyce można go przyrównać do wioski Smerfów, w której każda z postaci ma określony harakter. I tak mamy atletę, ważniaka, lalusia, mordercę, błazna i całą resztę, przez co nie można filmu traktować poważnie. Co niezaprzeczalnie stanowi o jego sile, to walki. Są po prostu śliczne (nie licząc ostatniej) i do dziś dnia miło na nich zawiesić oko. Także pomimo ułomności fabuły jest to pozycja obowiązkowa.

KickBoxer

Rok produkcji: 1989;
Ocena: 6/10;
Kraj: USA;

Film ten powstał na fali popularności, jaką wywołał Krwawy Sport, a w główną rolę ponownie wcielił się teraz już sławny Jean Claue Van-Damme, którego pokochało Hollywood. I jedno można z całą pewnością powiedzieć - film jest niemal kopią poprzedniego, ponieważ podobne jest w nim wszystko. Mamy azjatyckie umiejscowienie, nielegalne sztuki walki, wielkie pieniądze, widowiskowe sceny treningu i muzykę, którą napisał ten sam kompozytor (i która jest łudząco podobna do tej z poprzedniego filmu). Mamy też Smerfy z całym ich przekrojem, co znowu zmusza widza, by nie traktował filmu poważnie.

Jednak pomimo wszystkich podobieństw i ułomności, film jest naprawdę fajnym kawałkiem kina. Co prawda walki nie są już tak efektowne i jest ich mało, za to rozwinięto tu sceny treningu, które to poniekąd rekompensują. Na uwagę zasługują też śliczne lokacje, a w szczególności kamienne miasto, które wypada bajkowo szczególnie w zdjęciach o zachodzie słońca. Może nie jest to film wybitny, ale z pewnością nie jest to też gniot.

Lady Dragon

Rok produkcji: 1992;
Ocena: 4/10;
Kraj: USA;

Mogę powiedzieć tylko tyle, że mam do tego filmu sentyment i to niemały (po obejrzeniu go na VHS jakiś zylion razy, każdy by miał) i właściwie tylko dlatego się tu znalazł. Ponadto, mało czym się różni od Krwawego Sportu i Kickboxera, z tą różnicą, że tu główny bohater jest kobietą (i nie byle jaką, bo w główną rolę wcieliła się Cynthia Rothrock, a w głównego złego Richard Norton). A więc mamy elektroniczną muzykę z domieszką Azji, ładne sceny treningu, walki i całkiem niezłe lokacje.

Film kładzie jednak na łopatki scenariusz. Oglądając go (zwłaszcza po latach) mam wrażenie, że pisał go na kolanie piętnastolatek po maratonie filmów klasy "C". Teksty są tak infantylne, że aż się płakać chce. Tak to jest jak się bieże azjatycki wynalazek i chce się go przeszczepić na kompletnie inny grunt (czyt. zachodni). Właściwie powinnam ten film pogrzebać całkiem, ale ratuje go całkiem niezła muzyka, dwójka głównych bohaterów (choć na miejscu Richarda bym się chyba spaliła ze wstydu na takie kwestie) i fajne sceny treningu. Cóż, sentyment robi swoje.

Cheonnyeon Ho

/ 천년호 /

The Legend of Evil Lake

Rok produkcji: 2003;
Ocena: 2/10;
Kraj: Korea Południowa;

Pomyślałam sobie, że dawno nie oglądałam nic z nowego wuxia, to sobie coś zarzucę i to akurat się nadarzyło. Co prawda zauważyłam, że film pochodzi z Korei, a nie z Chin, ale to praktycznie za miedzą i historię miają wspólną, więc co mi szkodziło? No i mi zaszkodziło, trzeba było się trzymać od tego filmu z daleka, a tak się zraziłam do koreańskiej kinematografii. Bo o ile sama historia była całkiem w porządku, to wykonanie z pewnością nie. Na przykład nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to kino nieme, bo tam praktycznie nikt nic nie mówi, gra aktorów też nie powala, bo jak już to albo krzyczą albo bełkoczą, tragedia.

Bulkkotcheoreom Nabicheoreom

/ 불꽃처럼 나비처럼 /

The Sword With No Name

Rok produkcji: 2009;
Ocena: 3/10;
Kraj: Korea Południowa;

Obejrzawszy pierwszy koreański film ostrożnie podeszłam do tego obrazu, ale zachęciły mnie komentarze i recenzje, a poza tym plakat, który obiecywał jakąś historię miłosną w świecie sztuk walki, czyli norma. A gdzieżby tam! Do tej pory nie wiem jak można było zmarnować taką historię? Bo niby jest prosta: chłopak zatrudnia się na dworze i w końcu zostaje strażnikiem władczyni, w której się (a jakże!) zakochuje. Ale zły król o rym wie i perfidnie gnębi nieszczęsnego żołnierza. Co za tragedia. A mogło być tak pięknie. No i te efekty specjalne (jakie znowu efekty!?). Mogło być z tego fajne romantyczne wuxia, a wyszło jak zwykle.

Cheongpung Myeong-wol

/ 청풍명월 /

Sword In The Moon

Rok produkcji: 2003;
Ocena: 6/10;
Kraj: Korea Południowa;

Po obejrzeniu dwóch ostatnich filmów koreańskich, powiem szczerze, że się zraziłam i nadzwyczaj ostrożnie podeszłam to tegoż. O dziwo, całkiem mile się rozczarowałam. Pomysł był naprawdę fajny, wykonanie dobre (co prawda były potknięcia i ujęcia, w których kamera tak skakała, że nie było nic widać) no i w końcu normalnie tu mówili. Dlaczego więc tak niska ocena? Bo pomimo iż film był naprawdę fajny, to końcówka kompletnie go grzebie. Ale poza tym było naprawdę dobrze. Historia o dwóch przyjaciołach, z których jeden zaprzedał się skorumpowanym oficjelom, a drugi poprzysiągł ich zniszczyć, ponieważ zabili jego mentora i nauczyciela. Polecam.